Szczerość w związku jest przereklamowana. Czasami zastanawiam się czy przypadkiem nie lepiej jest się zamknąć. Miałam się pomalować, umyć włosy. Zamiast tego zawiązałam szalik wokół twarzy i szyi, ostatkami próżnej natury, motywując się by nikt nie zauważył jak żałośnie wyglądam. Wyszłam. Uciekłam chociaż było już późno. Niedaleko, usiadłam na przystanku autobusowym. Popłakałam trochę.. może nawet trochę bardziej. I poużalałam się, bo tak wypadało. Aż przyszedł pijaczek i zniechęcił zupełnie, bo nieostrożnie jest tak siedzieć z ledwo trzymającym się na nogach człowieczkiem. W szczególności jeżeli wykazuje ewidentną chęć na zapoznanie. Poszłam więc dalej.
I pewnie to też nieostrożne iść dalej w miasto, w szczególności, kiedy nie mieszka się w najlepszej dzielnicy, ale… co mi się może stać? Zawsze uważam, że nic, a taki spacer to na pewno lepszy pomysł, od powrotu do domu pełnego ludzi.
Niestety… znalazł mnie i wziął do domu. niestety, bo przyszło mi wrócić do domu pełnego ludzi. A tam pytania… oczywiście pozostawione bez odpowiedzi.
Mija ponad 2 lata kiedy ostatnio nie miałam pojęcia co robić. Kiedy byłam tak bezradna i niepewna czegokolwiek. Jednak nie chcę już więcej rozmawiać. To nigdy nie kończy się dobrze. Nie pomaga. Wolę żyć w tym błogim, udawanym spokoju. Czekając na rozwój sytuacji. Chociaż to pewnie tchórzostwo i pewnie nic z czego powinnam być/jestem dumna.
Oglądałam wczoraj film. Dobry, chociaż niemiecki. dobry chociaż puszczony przez telewizję publiczną, której nie darzę sympatią. Coś mi przypominał, widziałam już podobne problemy. Tylko, że życie to nie film i tu nie zawsze wszystko kończy się happy end’em.