Intelekt

Jakiś czas temu zrobiłam test talentów Gallupa. Żadne było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pierwsza piątka to:

1. Strateg
2. Intelekt
3. Zbieracz
4. Empatia
5. Bliskość

I był taki moment, w którym ucieszyłam się widząc to zestawienie i stwierdziłam, że to naprawdę dobry komplet. Coś, dzięki czemu tworzenie biznesu związanego z relacjami powinno być dla mnie banalnie proste. Niemniej nierozwijane talenty mogą też szkodzić, a ja jak się już dłużej nad tym zastanawiam – bardziej sobie życie utrudniam, niż upraszczam. W sumie, właśnie dlatego stawiam tutaj te literki. To moja próba pracy nad intelektem. Nad uspokojeniem myśli – tej autostrady, po której pędzą z zawrotną prędkością.

Ostatnio M. zapytał się mnie gdzieś w ciągu dnia: „o czym myślisz?„, a ja z automatu odpowiedziałam: „o niczym„.
Jednak po chwili poprawiłam się: „W sumie, tak naprawdę to myślałam o tym, że mam dziś wyjątkowo ściśnięty żołądek od stresu„. M.: „Ty naprawdę, zawsze o czymś myślisz? Nigdy nie masz ciszy w głowie?” – „Czasem mam, na chwilę, kiedy medytuję. Zwykle jednak mam kilka myśli, które biegną jednocześnie, jedne słyszę głośniej, inne ciszej, tak jakbym stała gdzieś na targowisku i słuchała różnych historii, różnych osób. Zwykle też bardzo ciężko jest mi doprowadzić jedną myśl do końca. Stąd moje problemy z koncentracją.

Coraz częściej myślę o tym, by udać się na diagnostykę ADHD – wydaje mi się, że może to być klucz do zrozumienia depresji, spadków nastroju, tego że moja praca zawodowa to najczęściej interwały – tydzień leżenia w łóżku, tydzień pracy ponad własne siły.

I wiesz, najgorsze są te momenty, w których czuję się mała we własnej głowie, przytłoczona przez wiele głosów – w tych momentach czasami chciałabym wrzasnąć, uciec, uciszyć to wszystko choćby na jedną minutę. I chwała za medytacje, bo liczenie oddechów jest nieraz jedynym sposobem na chwilę odpoczynku.

Talent o nazwie Intelekt podobno daje mi bardzo duże wglądy we własną psychikę. Sama dla siebie jestem najlepszym rozmówcą, choć wnioski do których dochodzę zwykle są dla mnie bardzo nieprzyjemne lub po prostu trudne. I jak tak patrzę na ostatnie dwa lata – faktycznie tak jest. W szczególności po terapii, ponieważ pozwoliła mi zrozumieć, jakie pytania warto sobie zadawać.

Niemniej w tym wszystkim, nie mogę się czasem wyzbyć myśli, że łatwiej byłoby nie wiedzieć nic. Nie rozwijać się, nie czytać artykułów, książek, nie robić testów, nie chodzić na terapie, nie słuchać nałogowo podcastów psychologicznych i nie analizować na ich podstawie własnych zachowań w poszukiwaniu szkodliwych schematów. Czasami wydaje mi się, że łatwiej byłoby nie wiedzieć nic – płynąć z prądem i za wszelkie niedogodności życia winić los, świat, ludzi dookoła.

Mogłabym wtedy zdjąć z siebie całą odpowiedzialność, za to co mnie spotyka. Mówić, że faceci to świnie, a nie że wybieram partnerów na podstawie pewnego szkodliwego dla mnie schematu. Mogłabym do końca życia twierdzić, że aby zarabiać dużo, trzeba harować jak wół – i nie przeszkadzałby mi fakt, że to przekonanie będzie powodować, że nigdy nie znajdę wyjścia, w którym duże pieniądze, przychodzą niewielkim nakładem pracy. I na Boga! Nie zdając sobie z tego wszystkiego sprawy, nie miałabym poczucia, że tak wiele jeszcze roboty przede mną, do której nie mam cierpliwości. Nie czułabym się tym przytłoczona, kiedy myśl – jedna za drugą – wymienia kolejne tematy do przerobienia. Kiedy znowu nie widać efektów, kiedy obiecałam sobie jedno, ale znowu z automatu zrobiłam drugie – bo nic tak się człowieka nie trzyma jak szkodliwe nawyki i przekonania. I może załamywałabym ręce, ale w błogiej nieświadomości, może stresowałabym się, ale z poczuciem, że nie mogę nic ze światem i sobą zrobić – i może dzięki temu poczuciu niemocy, zaczęłabym cieszyć się chwilą, zamiast prokrastynować zalana poczuciem winy.

Siadając tutaj, nie wiedziałam, czy uda mi się skleić choćby jedno zdanie. Jak się okazuje – nadal nie mam z tym większego problemu i nadal jest to w jakiś sposób oczyszczające. Tutaj zaczynając zdanie, musze je jakoś zakończyć. Jest początek myśli i jej koniec. I może zacznę jednak robić to częściej – choć nie wiedzieć czemu, czuję przed tym bardzo duży opór. Podobno czasami to, co może nam pomóc najbardziej, najtrudniej nam zacząć.

W każdym razie – bo z tego co pamiętam, chciałam ten wpis jakoś konkretnie zakończyć – żałuję, że na tabeli talentów Gallupa nie znalazł się talent do utrudniania sobie życia – w tej dziedzinie bowiem, wydaje mi się, że nadal króluję.

No i dobrze, jest to bowiem przynajmniej jedna z nielicznych stałych w moim życiu.