Żałoba nieoswojona

Czasami czuję się dobrze. Na tyle dobrze, że zapominam o wszystkich nieprzyjemnych rzeczach, które miały miejsce. Niemniej mam wrażenie, że prędzej czy później przychodzi mi za te „momenty zapominania” zapłacić.

Wtedy leżę w łóżku, albo snuję się po domu i czuje pustkę. Myśli kłębią mi się po głowie bez żadnego ładu, migają mi jak samochody na autostradzie – na tyle szybko, że nie mogę się na nich do końca skupić.

Czuję też przejmujący smutek. Przypominam sobie, że mam dziurę w sercu, której nie potrafię niczym wypełnić.

Nigdy nie wyobrażałam sobie żałoby. Nie zastanawiałam się czym jest i jak się ją przechodzi. Niemniej mogłoby mi się wydawać, ze jest to pewien ciągły stan przejmującego smutku, który z czasem staje się coraz mniejszy.

To bardzo mylne założenie. Żałoba bowiem jest niczym ciemny pokój, który cały czas Cię wzywa, a kiedy już do niego wejdziesz zauważasz panujący w nim chaos. Nigdy nie wiesz z jaką emocją przyjdzie Ci się mierzyć. Czy będzie to smutek, złość, czy może żal. Są dni kiedy pokój jest zamknięty, a Ty żyjesz jak gdyby nigdy nic, ale są też dni takie jak ten i kilka poprzednich – kiedy to płaczesz po kątach i masz wrażenie, że wszystko przeżywasz od nowa.

A najgorsze w tym wszystkim jest normalne życie, które również woła i oczekuje tak samo jak wszyscy, że będziesz produktywna i szczęśliwa, że się pozbierasz – przecież minęło już kilka miesięcy, przecież nie można ciągle cierpieć.

I tak sobie myślę, że to nie są dobre czasy. Jesteśmy niecierpliwi i przebodźcowani, a ludzi w swoim otoczeniu wymieniamy jak rękawiczki. Wydaje nam się, że dwa tygodnie, czy miesiąc wystarczą by przejść nad czyjąś stratą do porządku dziennego.

Nawet jeśli chodzi o kogoś kto był przy nas od narodzin. Kto był jedyny i kochał nas bezwarunkowo. Kto miał żyć długim życiem obok nas.

I brakuje mi rozmów o Tobie Mamo. Brakuje mi ich bo boję się o Tobie wspominać. Mam wrażenie, że to wprawia innych ludzi w zakłopotanie. Widzę ich współczucie gdy wiedzą, że Cię nie ma (nie radzę sobie z tym najlepiej) lub ich przerażenie, gdy się o tym dowiadują (tu nie radzę sobie jeszcze bardziej).

I mam poczucie, że jest Cię w moim życiu coraz mniej, a ja nie mogę nic z tym zrobić.

Boję się zapomnieć. Wieczorów kiedy grałyśmy w karty i opowiadałaś mi o swoim dzieciństwie. Wypraw rowerowych, rozmów o życiu. Twoich nieraz koszmarnych rad rodzicielskich, ale też tych dobrych, ludzkich, które stawiały mnie na nogi.

Boję się, że zapomnę jak potrafiłaś być radosna i tych momentów, w których razem z Ojcem robiliśmy sobie z Ciebie żarty, a Ty tylko patrzyłaś na nas z politowaniem.

Boję się, że wspomnienia zaczną blaknąć… i boję, że wtedy nie zostanie mi już nic, że stracę wszystko tak jak straciłam Ciebie.

Ps. Tytuł posta to pierwotnie tytuł jednego z odcinków podcastu „O zmierzchu”, który polecam wszystkim tym, którzy musieli pogodzić się ze stratą kogoś lub czegoś.

…chociaż tak naprawdę polecam go wszystkim.