PMS

Jeśli istnieje jakiś Bóg, to na 100% jest On typem. Żadna laska, nie wymyśliłaby sobie depresyjnego tygodnia przed okresem, który sam w sobie nie należy do najprzyjemniejszych.

Dobrze jest jednak wiedzieć, że jest coś takiego jak PMS. Serio. Człowiekowi od razu jakoś tak jest lżej, bo wie, że hormony dodają mu litrów bezsensu do życiowej karafki gówna, z którym i tak musi się mierzyć na co dzień. Naprawdę. Czuję się trochę tak, jakbym wzięła LSD. Nagle, wszystkie sytuacje wydają się być zniekształcone, to co zwykle nie wytrąciło by mnie z równowagi doprowadza mnie do szału, a w głowie powtarzam – to tylko PMS, to przejdzie, pamiętaj, to tylko halucynacje, kilka dni i będziesz jak nowa – znowu się uśmiechniesz do swojego popapranego życia i dasz sobie po prostu ze wszystkim radę. Jak zawsze.

Kurwa, czerwiec był tak spierdolonym miesiącem. Finansowo, psychicznie, nie pamiętam bym kiedykolwiek w przeciągu ostatnich kilku lat miała TAKIE problemy. No i co? Poradziłam sobie. Nie sama – oczywiście, niemniej udało się. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak dobrze radzę sobie, mimo tego, że momentami po kolana stoję w fekaliach życiowych decyzji, które wcześniej podejmowałam. 

~ Czyżbyś właśnie się doceniła? ~

Tak! To był chujowy (emocjonalnie) dzień. Naprawdę – miałam napady najgorszych moich cech, miotałam się po mieszkaniu jak kretynka, zastanawiając się nad rzeczami, które w tym momencie nie mają najmniejszego sensu. Aż w końcu stwierdziłam, OK – zrób ten dzień lepszym. No i zrobiłam. Obejrzałam „To tylko sex” – film, który zawsze poprawia mi humor. Wleciały Moje Przyjaciółki Idiotki, których nie słuchałam pewnie jakiś rok. Ogarnęłam sprawy Eventu, który organizuję. Teraz piszę to – no i tak! Czas się w końcu docenić, zamiast biczować się o każde niepowodzenie. Skupiałam się ostatnio na tym jak niewystarczająca jestem:

– a bo mogłabym więcej robić zdjęć,

– być bardziej socjalna,

– mogłabym wyjść na spacer,

– mogłabym kurwa się z kimś spotkać, umówić,

– mogłabym być taką super, hiper śmieszkową Olą, która ma milion zajęć i ogarnia życie społeczne.

ALE TO KURWA NIE JEST TEN CZAS!

Dzisiaj się cieszę z tego, że ogarniam podstawowe obowiązki firmowe. Dzisiaj się cieszę, jeśli uda mi się komuś odpisać na wiadomość na Facebooku. I TO JEST OK! Mam czas. Nigdzie nie muszę się spieszyć. Żyje, o dziwo zarabiam (przynajmniej na chwilę obecną), jestem zadowolona ze swoich postępów. Nie żyje w syfie, JEM – i to dobrze, tak jak lubię i w końcu mam na to czas, chęci i generalnie siłę. JEM regularnie – śniadania, obiady i kolacje. I znowu czuję radość z robienia dobrego jedzenia. Dorzucę do tego jeszcze jogę 3 razy w tygodniu i w ogóle nie poznam siebie! Zresztą… czuję coraz większą potrzebę medytacji, myślę, że w końcu do niej wrócę, bo to jest po prostu dla mnie dobre! Serio. Jest tyle małych rzeczy, które robię, a na które nie starczało mi energii w ostatnich tygodniach. Powinnam to docenić, siebie powinnam docenić.

~ Czyżbyś spojrzała na jasną stronę życia? ~

Tak! Bo są dwie opcje – mogę myśleć o tym czego nie zrobiłam (a przecież bym mogła, bo zawsze mogę więcej, nawet jak padam na ryj), albo mogę spojrzeć na to co zrobiłam. Pierwszy raz od dawna, dopinam event tak, jak powinien być dopięty. Pierwszy raz od dawna, sprawiam sobie przyjemności. Jem regularnie, jem dobrze, ogarniam dom, ogarniam firmę. Powolutku, małymi krokami wychodzę na swoją prostą – choć nie mam pojęcia, co ta prosta tak naprawdę oznacza. No i chuj, że nie wiem – to też jest lekcja. Pamiętaj Ola – L E K C J A. Summa summarum, jak chujowo by nie było, tragedia + czas = humor. Będziesz się z tego wszystkiego jeszcze szczerze śmiać. I będziesz z siebie fchuj dumna. Już powinnaś. 

~ PMS to ciekawe ustrojstwo, co? ~

Fchuj. Niemniej, mam zamiar ufać, że ten pozytywny wysryw to jednak nie PMS, tylko świadome jego odsunięcie na ułamek chwili. Pisząc te dobre rzeczy, poczułam jak mi się ciepło zrobiło w głowie, jakby coś pękło i ucieszyło się na wieść, że potrafię jeszcze patrzeć na siebie przychylnym okiem. Bo ja niby wiem, że jestem super (pomimo wad), ale jednak zawsze oczekuję od siebie więcej, nawet kiedy wiem, że nie bardzo mam siłę na cokolwiek. I czasami żyję w tej prokrastynacji, mając do siebie ogromny żal, że jednak nie jestem produktywna. No i tak koło się zamyka – prokrastynacja, wyrzuty sumienia, znowu nie jestem wystarczająca itd. itd. Nie chcę się tak czuć, chcę się czuć wyjątkowa, chcę się czuć taką, jaką pokazuję siebie światu.

~ I co z tym zrobisz? ~

Jeszcze nie wiem. Póki co wystukuję pośpiesznie literki, mając nadzieję, że już samo to, coś mi da. Lubię wyrzucać z siebie słowa na wirtualny papier. Dzięki temu, zawsze mogę do tego wrócić i przypomnieć sobie w złych momentach, że miewam różne dni, różne emocje i że czasami warto sobie po prostu odpuścić.

Dzisiaj odpuszczam.